THE LOOK: MIĘDZY JESIENIĄ A ZIMĄ


Wpis powstał przy współpracy z Monica Vinader oraz zawiera linki afiliacyjne.



płaszcz // coat – ZARA (podobny tutaj)

golf // turtleneck – MANGO

jeansy i botki // jeans & ankle boots – H&M

szalik // scarf – Dune London

kolczyki // earrings – Monica Vinader

 

 

Gdzieś na styku jesieni i zimy, z uporem próbując dopasować mój ubiór do ciągle zmieniających się warunków atmosferycznych i wyglądać przy tym odrobinę bardziej wyszukanie niż jak gdybym owinęła się kołdrą i wyszła z domu (choć przyznaję, że jutro ta opcja może okazać się całkiem kusząca). W takie dni jak ten sięgam po mój czarny, lekko już znoszony (no dobra, bardziej niż lekko, ale bardzo go lubię, więc trzymam się go kurczowo) płaszcz i futrzany szal, który ostatnio robi furorę na Pintereście (przy okazji przygotowałam dla Was małą garść inspiracji) – choć jak nie trudno się domyślić, w czekoladowym kolorze (na który również zresztą się czaję). Całą tę ciemną, otulającą bazę postanowiłam przełamać spodniami w odcieniu złamanej bieli, które dodają całości lekkości i trochę wyciągają stylizację z zimowego półmroku.

 

Dopełnieniem całego zestawu są delikatne, złote kolczyki. Od dawna chodził za mną model przypominający klasyczne złote kółka, które dostałam kiedyś na komunię. Jeden z nich zgubiłam, a wraz z nim zniknął mały kawałek wspomnień, więc od tamtej pory szukałam czegoś, co miałoby w sobie tę samą prostotę i ponadczasowy urok. Te od Monica Vinader okazały się idealnym następcą. Minimalistyczne, ale z charakterem. Pokryte 18-karatowym złotem, wykonane z wysokiej jakości srebra, stworzone z dbałością o detale i w duchu odpowiedzialnej produkcji.

PHOTO DIARY


Wpis powstał we współpracy z SENSUM MARE, Muno Puzzle i Plener Istebna oraz zawiera

autopromocję mojej marki - agencji kreatywnej CRÉAMA Studio 

 

Jakże szalony to był miesiąc! Przechodzący z jednego wyjazdu w drugi, z przerwą na pranie i przepakowanie walizki. Patrząc teraz na to z perspektywy kanapy, na której właśnie siedzę, z kubkiem herbaty w dłoni, zastanawiam się, jak udało mi się zmieścić to wszystko w cztery tygodnie. Podobno im więcej mamy do zrobienia, tym więcej potrafimy zrobić - i chyba coś w tym jest. Najwyraźniej monotonia mi nie służy, a mała dawka kontrolowanego chaosu działa na mnie lepiej niż niejeden plan w Excelu. Może powinnam częściej fundować sobie taki przyjemny (choć nieco wyczerpujący) rollercoaster.

 

Jak powiedział kiedyś Paulo Coelho: „Podróże nie kończą się nigdy, dopóki istnieje choć jedno wspomnienie, które warto przywołać.” I właśnie tak czuję, patrząc na minione tygodnie.

 

Październik był dla mnie niczym sprawdzian z organizacji i powiew świeżego powietrza w jednym. Jestem ogromnie wdzięczna, że udało mi się odwiedzić tyle wspaniałych miejsc - i to jesienią! Góry wyglądały jak z filmowego kadru, morze zachwycało spokojem bez tłumów, a służbowy wypad do stolicy (choć zdecydowanie zbyt krótki) był idealnym zwieńczeniem miesiąca.

 

Listopad zapowiada się spokojniej, przynajmniej w teorii - może w końcu uda mi się trochę zwolnić i zebrać siły przed grudniowym wypadem. Ale nie zapeszajmy... bo ostatnim razem, kiedy to powiedziałam na głos, plan runął jak domek z kart. Zatem - zaparzcie sobie kubek gorącej herbaty, owińcie się kocem i chodźcie ze mną w małą retrospekcję października.

A LITTLE POSTCARD FROM THE BALTIC SEA AND MY LOOK OF THE DAY


Artykuł zawiera linki afiliacyjne. 

 

sztuczne futerko / faux fur – kupione w lokalnym sklepie (bought locally)

spodnie // trousers – MANGO (podobne tutaj)

buty // shoes – Adidas Spezial

torebka // bag – Ryłko

 

Jednym z moich małych marzeń było zobaczyć nasze morze w jesiennej krasie - bez parawanów i tłumów turystów. Zamiast tego - z kubkiem gorącej herbaty w dłoni, wśród mieniących się kolorami liści, szumu fal i tej charakterystycznej, chłodnej bryzy, która sprawia, że sweter staje się najlepszym przyjacielem człowieka.

 

Tak się szczęśliwie złożyło, że wesele ściągnęło całą naszą rodzinę do Trójmiasta, dzięki czemu mogłam w końcu spełnić to skrycie odkładane marzenie. I cóż mogę Wam powiedzieć – było pięknie! Naprawdę pięknie. O tym, że jesień potrafi być malownicza, mówić nie trzeba, ale w połączeniu z panoramą Bałtyku wygląda wręcz jak kadr z filmu. Gdańsk, Sopot, Gdynia - każdy z tych zakątków miał w sobie coś nostalgicznego, coś co sprawiało, że spacerując po plaży, człowiek na moment zapominał o wszystkim innym.

 

Były długie spacery brzegiem morza, przemoknięte buty, kilka nieudanych prób zrobienia idealnego zdjęcia z latającą mewą w tle i sporo śmiechu, bo jak inaczej, gdy wiatr robi z włosów małe tornado.

 

Tych kilka dni było wyjątkowych. A choć wszystko co dobre ma to do siebie, że mija zbyt szybko, to zostają wspomnienia – te, które rozgrzewają serce w chłodne dni. I oczywiście kilka fotografii, które będą mi przypominać o tych nadbałtyckich, jesiennych spacerach i o tym, że marzenia – nawet te najmniejsze naprawdę warto spełniać.

 

JESIEŃ W BESKIDACH: KRÓTKA RELACJA Z NASZEGO POBYTU W "PLENER ISTEBNA"


Zaproszenie Plener Istebna.

Zawsze każdemu powtarzam, że jeśli planuje wypad w góry, to najlepiej zrobić to jesienią. I mówię to z pełnym przekonaniem – nie dlatego, że to moja ulubiona pora roku (choć to też prawda), ale dlatego, że jesień w górach to spektakl. Różnorodność kolorów wydobywa głębię ze wszystkich wzniesień, której nie da się zobaczyć wiosną czy latem.  Ta mieszanka kolorów sprawia, że nawet najprostszy szlak wygląda jak kadr z filmu. I nie, to wcale nie jest przesada.

 

Mówi się, że lato w górach jest najpopularniejsze, ale szczerze? Jesień wygrywa spokojem. Szlaki są puste, natura jakby trochę cichsza, a herbata z termosu smakuje jak najlepszy napój świata, jeśli wypija się ją gdzieś na drewnianej ławce z widokiem na dolinę. Kilka lat temu mieliśmy okazję zobaczyć Tatry w jesiennej aurze (relację z tamtego wyjazdu znajdziecie tutaj). Tamte wspomnienia zostały ze mną do dziś – może dlatego tak bardzo zatęskniłam za górami.

 

Tym razem ruszyliśmy w rodzinne strony mojego męża – w Beskidy, a dokładniej do Istebnej, która razem z Jaworzynką i Koniakowem tworzy słynne Trzy Kopce. To miejsce ma swój klimat – trochę dziki, trochę nostalgiczny, bardzo prawdziwy. Tu wciąż żywe są góralskie tradycje, a ludzie mają w sobie tę serdeczność, której próżno szukać w dużych miastach.

 

Pamiętam, jak jakieś dwa miesiące temu pokazałam mojemu mężowi domki Plener Istebna. Powiedziałam wtedy: „Musimy tam jechać jesienią!”. I chyba rzeczywiście coś w tym było, bo kilka tygodni później dostałam wiadomość od właścicieli – z zaproszeniem na weekend. Przypadek? Nie sądzę. Spakowaliśmy więc walizki i ruszyliśmy na małą rodzinną przerwę od codzienności. I było dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam – cisza, góry otulone mgłą, poranki w ciepłych skarpetach i wieczory spędzone razem. Domek okazał się bardzo przytulny i świetnie wyposażony – nawet planszówki się znalazły. Na pierwszy ogień poszło oczywiście klasyczne Grzybobranie, bo przecież nic tak nie budzi zdrowej, rodzinnej rywalizacji jak walka o muchomora i kurkę w papierowym koszyku ;).


THE LOOK: JESIEŃ W STYLU ENGLISH COTTAGECORE


Artykuł zawiera linki afiliacyjne. 

 

Sweter & legginsy // knitwear & leggins – H&M (stara kolekcja)

Kurtka // jacket – H&M

Kozaki // boots – Gino Rossi (podobne tutaj – link)

 

W poszukiwaniu prawdziwego ducha jesieni, dotarliśmy w jedno z naszych ulubionych miejsc. O „Ranczu Cieńków” pisałam Wam już nieraz. To miejsce położone w Wiśle z wyjątkowo malowniczym widokiem, do którego można dotrzeć zarówno samochodem oraz wejść pieszo. Polecam Wam tutaj zajrzeć – zwłaszcza jesienią. Do koszyka zapakowaliśmy termos z herbatą – tego dnia było dosyć chłodna a na miejscu zastał nas deszcz. Na szczęście w samochodzie zawsze mam parasol, więc pogoda nam nie straszna.

 

Pakując walizkę (spędziliśmy w okolicy 48 godzin, ale o tym gdzie się zatrzymaliśmy opowiem Wam w kolejnym wpisie), włożyłam do niej mój standardowy zestaw – legginsy, golf, skórzane kozaki i pikowaną kurtkę, która wpisuję się w klimat angielskiej wsi. Wypatrzyłam ją jakiś czas temu w H&M (znalazła się też w ostatnim zestawieniu stylizacji na jesień – link) i sprawdza się świetnie.

 

Choć mój zestaw był bardzo prosty, to właśnie takie klasyki najlepiej oddają klimat stylu English cottagecore, który w ostatnich latach powrócił do łask – najpierw niepozornie na Pintereście a później na wybiegach i w kolekcjach sieciówek. Cottagecore to w gruncie rzeczy tęsknota za prostotą życia blisko natury – ciepłe swetry, pikowane kurtki, kalosze, herbaty w termosie, kosze piknikowe, stare kamienne domy z kominkiem i życie bez pośpiechu. Inspiracje pochodzą wprost z brytyjskiej wsi – tej znanej z powieści Jane Austen i filmów z pięknymi krajobrazami Yorkshire czy Cotswolds. To nie tylko estetyka, ale trochę stan ducha – celebrowanie prostoty i odnajdywanie przyjemności w zwyczajnych momentach.

Instagram

FOLLOW @OFSIMPLETHINGS ON INSTAGRAM
© 2019 OF SIMPLE THINGS | All rights reserved. Contact