DESZCZOWY MAJ: JAK PRZETRWAĆ DO NADCHODZĄCEGO LATA


Całe życie na coś czekamy; na święta, na wakacje, na słońce, na awans w pracy a nawet na miłość. Chociaż lista jest długa to nie sposób wymienić wszystkiego, bo zmienia się ona wraz z nami, osobiście wiem, że po tak deszczowym maju, najbardziej czekam na lato. Właściwie to nie na lato, ale raczej na gorące dni przepełnione słońcem, które są synonimem lata. Przyznam się szczerze, że tak jak zawsze twierdziłam, że to jesień jest moją ulubioną porą, tak w tym roku coś się zmieniło (a może to ja się zmieniłam?) i na myśl o nadchodzących beztroskich chwilach, piknikach na świeżym powietrzu, długich spacerach, wyprawach bliższych i dalszych – robi mi się ciepło na sercu. To chyba przychodzi z wiekiem, że w pewnym momencie zaczynamy dostrzegać jak zmieniają się nasze plany, marzenia i przede wszystkim priorytety. Dla mnie te ostatnie kilka miesięcy było czasem, który pozwolił mi zrozumieć, że największe szczęście odczuwam właśnie wtedy, kiedy jestem otoczona najbliższymi i możemy wspólnie celebrować małe codzienne przyjemności. Nie da się jednak ukryć, że wymaga to od nas odrobinę więcej zaangażowania co może być trudne, kiedy połączymy to z brakiem energii wywołanym mało zachęcającą aurą pogodową za oknem. Moim złotym środkiem od zawsze było wychodzenie naprzeciw swoim własnym oczekiwaniom. Wiem dokładnie co sprawia mi przyjemność, dlatego staram się (oczywiście wszystko w granicach rozsądku i możliwości czasowych jakimi dysponuję) wplatać to do mojej rzeczywistości. 

 

Maj od zawsze był moim ulubionym miesiącem (no dobra, zaraz obok grudnia, bo przecież to najbardziej magiczny czas w roku) – poniekąd za sprawą moich urodzin, ale i również kwitnącego bzu, do którego mam ogromny sentyment. Unosząca się w powietrzu wiosna, coraz dłuższe dni, które zwiastują zbliżające się wielkimi krokami lato, późniejszy sezon na piwonie a chwilę później moje ulubione truskawki. Chociaż w tym roku wizja tego miesiąca (zapewne nie tylko moja) została zachwiana przez pogodę bliższą jesieni, w dzisiejszym wpisie przedstawię Wam kilka drobnych przyjemności, które pomagają mi przetrwać do lata. 



1. O celebrowaniu codzienności słów kilka. 

Wiem, że wiele z Was może uznać ten temat za iście przereklamowany, albo zwyczajnie nadmuchany przez wszelkie poradniki skupiające się na wszystkim co slow, ale sztuka nie polega na tym, aby rzucić wszystko i nie robić nic, tylko na tym, aby w codziennym życiu odnaleźć sposób, dzięki któremu uda nam się wprowadzić równowagę pomiędzy obowiązki domowe i zawodowe oraz czerpać szczęście z małych rzeczy. To my sami jesteśmy odpowiedzialni za to jak będzie wyglądać nasze życie i czy będziemy czuć się w nim szczęśliwi. Dla mnie celebrowanie codzienności to nic innego jak poranna kawa w ulubionej filiżance otoczona delikatną muzyką, którą bardzo lubię i która wprowadza mnie w przyjemny stan umysłu. Później zabawy z córką, spacery wspólne posiłki, które jeżeli tylko mamy taką możliwość staramy się razem przygotowywać – od samego początku mieliśmy z mężem zasadę, że obiad jemy wspólnie. To również czas, w którym po całym dniu możemy spokojnie porozmawiać. Po obiedzie dochodzi deser - kawałek domowego ciasta to z pozoru niewiele, ale kiedy dołożymy do niego filiżankę kawy, ładną porcelanę (kto powiedział, że ma być tylko od święta?) włączymy nastrojową muzykę to mamy nie małą ucztę, która stanie się idealnym tłem dla wspólnie spędzonego czasu. Elementy estetyczne to z pozoru tylko dodatek, ale dla mnie samej ma ogromne znaczenie. Lubię otaczać się ładnymi przedmiotami. Czasami wystarczy niewiele, ale za to efekt będzie wielki. Dla każdego szczęście znaczy coś innego. Każdy z nas ma inny plan dnia, inne obowiązki, ale kluczem do sukcesu jest to, aby w tym wszystkim odnaleźć siebie i uparcie się tego trzymać. 

 

Zwykle w maju posiłki jedliśmy na świeżym powietrzu – właściwie większość czasu spędzałam na świeżym powietrzu ciesząc się trwającą wiosną. W tym roku pogoda wszystkim spłatała niezłego figla przez co trzeba było odrobinę skorygować plan dnia (moja córeczka nie do końca jest pocieszona z tego powodu, dlatego przy każdej wolnej okazji wychodzimy z domu – największą uciechą stał się czas po deszczu, kiedy w gumowcach można taplać się w kałuży wykrzykując słynne „ciap ciap” :)) na szczęście udało się złapać kilka pięknych i słonecznych dni. Niemniej jednak brak pogody można wykorzystać na przeróżne sposoby a obiad w sielskim klimacie odtworzyć nawet w domowym zaciszu. Wystarczy ładny obrus, kwiaty, ulubiona porcelana i coś pysznego oczywiście! Czyż nie brzmi to zachęcająco? 



Letnie sukienki już czekają w gotowości. Ta na zdjęciu jest z Zary, ale ma już kilka lat. 



2. Zadbaj o dom, w końcu to on jest Twoim azylem. 

Pierwszym i najważniejszym elementem dekoracyjnym w moim mieszkaniu od zawsze są kwiaty. To idealny dodatek, który nadaje wnętrzu pożądany charakter. W zależności od pory roku, dobór odpowiednich kwiatów, czy gałązek pozwala już na wejściu odczuć czy mamy wiosnę, lato, czy może zimę. Maj to czas bzu, którego zapach otula mieszkanie sprawiając, że od razu robi się jakoś tak sielsko. Teraz już kiedy czas bzu dobiega końca a ja podświadomie przebieram nogami na myśl o letnich upalnych popołudniach, chętnie wybieram piwonie, czy wszelkie odmiany sielskich kwiatów jak rumianek, margaretki a nawet stokrotki, które w małym kieliszku dekorują kolejny zakamarek. Oprócz kwiatów często sięgam po świece, które wiosną i latem znacznie rzadziej zapalam (robi się od nich zbyt ciepło), to służą jako element dekoracyjny. Gdybyście szukały ładnych i naturalnych świec to polecam Wam te i te. 



3. O kosmetycznej uczcie dla skóry i zapachu, który przywodzi mi letnie wspomnienia.

Chociaż typowo kosmetyczny wpis planuję dopiero na przełomie czerwca/lipca, kiedy już wybiorę najlepsze produkty z najlepszych, dzisiaj mam dla Was kilka kosmetyków, które bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły i z czystym sumieniem mogę Wam zarekomendować. Żel do mycia twarzy to produkt, z którym mam zawsze najwięcej problemu. Z jednej strony to niby tylko produkt myjące, ale z drugiej zawsze jest jakieś ale; a to pozostający efekt ściągania, albo szorstka cera, albo słabo myje i trzeba co najmniej dwóch myć, aby usunąć pozostały makijaż. Kiedy przyjechałam do Polski, akurat skończył mi się produkt, który wcześniej stosowałam, a że potrzebowałam coś na już, wybrałam się do Rossmana i bez większego zastanowienia kupiłam pielęgnujący żel do mycia i oczyszczania Miya Cosmetics. Wielokrotnie stosowałam już produkty tej marki, dlatego z lekkim spokojem wróciłam do domu. Już po pierwszym myciu byłam mile zaskoczona. Wystarczyła niewielka ilość produkty, aby zmyć makijaż włącznie z tuszem do rzęs, którego nakładam dość spore ilości, produkt nie daje uczucia ściągania a twarz jest wyjątkowo gładka – porównałabym to do uczucia po zastosowaniu peelingu. Sam producent mówi, że produkt ten jest skuteczny, szybki i delikatny, idealny do codziennego stosowania. Pielęgnuje skórę, nie narusza jej naturalnego PH i lekko tonizuje. Łagodzi, nawilża, odświeża. Dodatkowo jego formuła jest na bazie składników pochodzenia naturalnego, bez zbędnych dodatków obciążających skórę. Przebadany dermatologicznie i okulistycznie. Odpowiedni do każdego typu skóry, także wrażliwej. Nie zapycha porów. Nie pozostawia tłustej warstwy, nie lepi się, nie wysusza. Może być stosowany przez kobiety w ciąży oraz karmiące piersią i do tego jest wegańskiNa chwilę obecną stosuję go już miesiąc i jestem bardzo zaskoczona zważywszy na to, że kupiłam go tak zwanie z braku laku i póki co nie planuję go zmienić. 




Nawilżająco-tonizująca esencja ryżowa dla cery suchej Hydro Rice od Creamy, to już mój kolejny produkt tej marki, o której zresztą wielokrotnie pisałam (między innymi tutaj, czy tutaj). Od samego początku pozostaje im wierna i wiem, że to jedna z tych marek, na której mogę polegać. Ich produkty są wegańskie, bez dodatku perfum i olejków eterycznych, posiadają szklane opakowanie zwrotne utrzymane w duchu #creamylesswaste oraz są bezpieczne dla kobiet w ciąży i karmiących piersią. Przechodząc jednak do samego produktu, esencja Hydro Rice to produkt intensywnie oraz głęboko nawilżający, który zwiększa gładkość i miękkość skóry. Ten produkt również stosuję od miesiąca. Nakładam go codziennie rano na oczyszczoną skórę i czekam aż się wchłonie (robię to za pomocą płatka kosmetycznego). Twarz jest przyjemna w dotyku, nie pozostawia efektu ściągania za to daje uczucie świeżości. Z informacji zawartych na stronie wynika, że produkt ten jest idealny jako baza pielęgnacji. Jest doskonałym zamiennikiem toniku, hydrolatu oraz produktu głęboko nawilżającego. Polecany do pielęgnacji w szczególności suchej i odwodnionej skóry. Może być także stosowany w przypadku skóry tłustej.



Nawilżający krem pod oczy Miya Cosmetics kupiłam na podobnej zasadzie co wyżej wspomniany żel do mycia twarzy. Z zapewnień producenta wynika, że krem nawilża, zmniejsza widoczność zmarszczek, cieni. Redukuje ślady zmęczenia, opuchnięcia. Ujędrnia. Po miesiącu stosowaniu mogę powiedzieć, że krem ma bardzo lekką konsystencję, szybko się wchłania, dobrze nawilża (nie ma efektu ściągania co już mi się zdarzało przy innych kosmetykach pod oczy) i mam wrażenie, że nawet odrobinę rozświetla i niweluje oznaki zmęczenia (okolice oczu wygląda świeżo i promiennie), co przy Klarze zdarza mi się dość często :) Opuchlizny pod oczami nie mam, więc nie wiem jak sobie radzi w tym temacie. W jego skład wchodzi wyciąg z kwiatów jeżówki elektrycznej, kofeina, masło shea, ekstrakt z czerwonej akacji, olejek Canola, prowitamina B5 oraz witamina E. 



I na koniec dwa produkty, które oprócz tego, że są moim letnim niezbędnikiem, stosuję praktycznie cały rok (daje mi to lekką namiastkę tego letniego powiewu świeżości). Elementem obowiązkowym mojego codziennego makijażu jest bronzer (o czym wielokrotnie już wspominałam w swoich wpisach makijażowych i właściwie od wielu lat w tym temacie pozostaję wierna marce Chanel. Jeżeli chodzi o sam bronzer, obecnie używam Chanel Les Beiges Healthy Glow Luminous Colour odcień medium – jest to dokładnie rozświetlający puder brązujący, ale w okresie wakacyjnym będę musiała sięgnąć po odcień ciemniejszy. I wisienka na torcie – perfumy, których zapach przywodzi mi te beztroskie wspomnienia lata – Chanel No5 L’Eau, którego flakon mam już 4 lata! Tak wiem, jestem bardzo oszczędna w zużyciu :D aczkolwiek zostały mi już ostatnie krople. 




4. Kiedy perfumy to za mało – cztery filmy w sam raz dla spragnionych wakacji.

Jestem bardzo stała w uczuciach, szczególnie tych filmowych, dlatego od lat mam listę swoich ulubionych filmów, do których oboje z mężem bardzo chętnie wracamy, szczególnie wtedy, kiedy marzą nam się już odrobinę dalsze podróże niż te do sklepu za rogiem :), dlatego jeżeli szukacie czegoś odpowiedniego na wieczór, to polecam Wam te cztery filmy (chociaż zapewne wszystkie już widziałyście). 

 

„Mamma Mia”

Jako zagorzała fanka piosenek Abby i miłośniczka Grecji (to chyba przez nasze zaręczyny mam tak ogromny sentyment do tego kraju), nie mogłabym nie umieścić filmu Mamma Mia, w tym krótkim zestawieniu. Jest to ekranizacja musicalu o tym samym tytule, który doczekał się dwóch części (swoją drogą obie polecam). Jeżeli nie miałyście okazji jeszcze go zobaczyć, to już pokrótce Wam go streszczam. Film opowiada historię pięknej Sophie (w tej roli Amanda Seyfried), która wkrótce ma wyjść za mąż. Dziewczyna bardzo chciałaby, aby do ołtarza poprowadził ją ojciec. Problem polega na tym, że Donna – matka Sophie (w tej roli Meryl Streep), nigdy nie powiedziała jej, kim on jest. Na podstawie pamiętnika matki, uda jej się wyłonić trzech potencjalnych kandydatów (w tych rolach; Pierce Brosnan, Colin Firth i Stellan Skarsgård). W tajemnicy przed matką, podstępem udaje jej się ściągnąć wszystkich trzech kandydatów na jedną z greckich wysp, na której Donna prowadzi niewielki hotelik. To właśnie tam ma odbyć się ślub oraz wesele córki. Ten film to świetna odskocznia, które uraczy nas doskonałą muzyką, przepięknymi widokami i doborową obsadą. 

 

„Pod Słońcem Toskanii”

Frances Mayes jest rozwiedzioną i zdesperowaną 35-latką, która ma dość życia w San Francisco. Postanawia wybrać się na wakacje do słonecznej Toskanii. Przemierzając drogę autobusem zauważa stary lekko zrujnowany dom, który za wszelką cenę postanawia kupić. Wraz z pomocą polskiej ekipy budowlanej, Frances postanawia przywrócić mu dawny blask. Jak to często w filmach bywa, oprócz pięknego domu, jest też wątek miłosny. Głównym atutem tego filmu są jednak widoki. Toskania czy wybrzeże Amalfi malujące się na ekranie telewizora będą miłą odskocznią.

 

„List do Julii”

To kolejna opowieść, w której główną role odgrywa historia miłosna osadzona pośród włoskich krajobrazów. Historia opowiada losy Sophie (w tej roli Amanda Seyfried), która wybiera się z narzeczonym do Verony na przedślubny miesiąc miodowy. W gruncie rzeczy na miejscu okazuje się, że oboje mają na ten wyjazd zupełnie inne plany. Victor, narzeczony Sophie pragnie poznać przyszłych dostawców do swojej restauracji, odkryć oraz wypróbować nowe smaki, przez co pierwsze dni spędzają jeżdżąc po różnych winnicach. Ona jednak pragnie odkryć ducha miejsca, w którym się znalazła, dlatego razem z narzeczonym postanawiają, że on będzie poznawał nowe smaki a ona będzie zwiedzać. Kiedy pewnego popołudnia trafia pod dom Julii, odkrywa, że nie dość, że tysiące kobiet z całego świata zostawia tam listy pisane do Julii, to jeszcze jakaś kobieta każdego wieczoru je zbiera. Śledząc ją, trafia do uroczej restauracji, w której na piętrze jest biuro sekretarek Julii, czyli kobiet, które codziennie odpisują na setki listów do niej skierowanych. Jako dziennikarka, ciekawość Sophie nie pozwala jej podjąć innej decyzji jak zaoferować swoją pomoc w odpisywaniu. Następnego dnia Sophie znajduje list napisany kilkadziesiąt lat wcześniej, w którym autorka pisze o niespełnionej miłości, którą musiała przed laty porzucić. Sophie nie zdając sobie sprawy jakie pociągnie to za sobą wydarzenia, postanawiam na niego odpisać. Kiedy kilka dni później w biurze zjawia się autorka listu wraz ze swoim wnuczkiem, rozpoczyna się historia poszukiwania utraconej miłości, podczas której Sophie zda sobie sprawę co jest dla niej w życiu ważne. Jak w przypadku poprzednich tytułów, to widoki odgrywają tutaj największą rolę. Całą fabuła rozłożona jest pomiędzy okolice Verony, oraz pięknych terenów Toskanii. 

 

„Dobry rok” 

Zdecydowanie mój ulubiony. To jeden z tych filmów, który z mężem oglądamy średnio raz w miesiącu. Opowiada on historię cynicznego maklera Maxa Skinnera, który na co dzień mieszka w Londynie. Kiedy pewnego dnia otrzymuje list z informacją o śmierci swojego wuja, Max zmuszony jest udać się na Prowansję aby uregulować sprawy spadkowe. Na miejscu czeka na niego magiczne Chateau (w którym główny bohater spędził dzieciństwo), winnica oraz całe mnóstwo wspomnień. Chociaż początkowo Max jest zdeterminowany aby sprzedać posiadłość, na jego drodze staje piękna Fanny Chenal, w której rolę wciela się Marion Cotillard wywracając jego poukładany świat do góry nogami. 

 

To co najbardziej mnie urzeka w tym filmie poza obsadą i lekką fabułą to krajobraz Prowansji oraz muzyka, która w tym wypadku stanowi wisienkę na torcie. Zważywszy na zamiłowanie tym filmem zarówno moje jak i mojego męża, śmiało możecie obejrzeć go ze swoją drogą połówką, której również powinien się spodobać :)



5. Coś do pooglądania, do poczytania i z przepisami. 

Książki to jedna z moich ulubionych kategorii. Bardzo lubię zarówno te ckliwe historie do poczytania, albumy do oglądania a najbardziej książki kucharskie. Dzisiaj mam dla Was trzy perełki, które myślę zadowolą nawet tych najbardziej wymagających wielbicieli literatury. 

 

„Słodkie” Eliza Mórawska – Kmita

„Słodkie” to nowa odsłona pierwszej książki jaką Eliza Mórawska – Kmita, autorka poczytnego bloga kulinarnego znana szerszemu gronu jako White Plate wydała. Nie udało mi się załapać na tamto wydanie, dlatego niezmiernie mnie ucieszyła wiadomość, że wydana zostanie odświeżona wersja tej książki. Jak można się domyślić po tytule, znajdziemy w niej przepisy na wszystko co słodkie otoczone pięknymi fotografiami. 





„Sztuka Pobytu” Travelicious

„Sztuka Pobytu” to premierowy album popularnej blogerki podróżniczej i fotografki Travelicious. W albumie znajdziemy zbiór nietypowych hoteli i miejsc zarówno w Polsce jak i na całym świecie, które autorka miała okazję odwiedzić przez ostatnie 10 lat. Bardzo lubię albumy z pięknymi zdjęciami a ten taki właśnie jest. Niemniej jednak oprócz pięknych zdjęć znajdziemy w nim wszystkie istotne informacje oraz adresy, które mogą zainspirować czytelników do swoich przyszłych bliższych i dalszych podróży. 

 

„Sztuka Pobytu to setki zdjęć, zmysłowe opisy, selekcja 30 hoteli, inspirujące przewodniki po 7 miastach, adresy kawiarni i restauracji, masa praktycznych informacji. Ale też autorskie ilustracje, najlepszy papier, tłoczenia, okładka powleczona materiałem oraz ręcznie robione pudełko.”




„Błękit” Maja Lunde

„Błękit to drugi tom cyklu powieściowego, rozpoczętego bestsellerową Historią pszczół, którego głównym tematem są zmiany klimatu i degradacja środowiska naturalnego. Zbudowana z dwóch równolegle prowadzonych i łączących się w zaskakujący sposób wątków powieść potwierdza pisarski kunszt Mai Lunde. Norweżka, jak nikt inny potrafi zgłębić meandry ludzkiej psychiki. Jednocześnie przekazuje nam, głuchym na wołanie dzikiej przyrody czytelnikom, przerażające ostrzeżenie – jeśli nie zaczniemy szanować otaczającej nas natury, zginiemy razem z nią.”

 

Mam na swojej półce wszystkie trzy części tej teatrologii i gorąco polecam każdemu. Jest to ważny temat, w który każdy powinien się zagłębić. Wiele myśli krąży po mojej głowie jak najlepiej ją przedstawić, aby chociaż odrobinę Was zachęcić, ale myślę, że najlepiej po prostu ją przeczytać. Ta książka (jak i dwie pozostałe z tej serii) to piękna historia mimo iż przerażająca przedstawia w którą stronę zmierza świat. Autorka w doskonały i bardzo zrozumiały dla czytelnika sposób przekazuje wszelkie istotne informacje wplatając je w obyczajowej powieści, w której bohaterowie w różnym wieku mierzą się z wieloma z pozoru błahymi problemami, które wiodą dokładnie tam gdzie nas teraz. 





Chociaż to już ostatnie podrygi maja, do kalendarzowego lata zostało nam jeszcze trochę czasu. Mimo to, liczę, że pogoda szybko się poprawi i będziemy mogli zacząć więcej czasu spędzać na świeżym powietrzu. Gdyby jednak okazało się inaczej, mam nadzieję, że mój dzisiejszy wpis przyda się podczas niejednego deszczowego dnia. Jak zawsze dziękuję za poświęcony mi czas – jeżeli udało Wam się dobrnąć do jego końca, to jest to dla mnie największa pochwała. 



 

Ściskam!

M. 




Comments

  1. Wyglądasz pięknie i kobieco w tej delikatnej letniej sukience i gumowych oficerkach.

    ReplyDelete

Post a Comment

Instagram

FOLLOW @OFSIMPLETHINGS ON INSTAGRAM
© 2019 OF SIMPLE THINGS | All rights reserved. Contact